28 sierpnia 2013

Duplikacja treści a SERP - wyniki testu

W poprzednich artykułach z cyklu Duplicate Content dowiedzieliście się jak szukać i unikać duplikacji treści, jak wykrywać i jak bronić się przed kradzieżą treści z waszej strony oraz jak unikać DC w przypadku stron wielojęzycznych. Dzisiejszy wpis, poświęcony jest wynikom testu, który przeprowadzam od kilku miesięcy.

Dlaczego akurat Duplicate Content?

Wszystko zaczęło się od efektów, jakie przyniosło skopiowanie i opublikowanie na jednym blogu trzech artykułów pobranych z innego serwisu, w tym przypadku też był to blog. Co dziwne, dla dwóch z trzech artykułów strona ze zduplikowaną treścią zaczęła zajmować wyższe pozycje niż ta oryginalna. Działo się to niezależnie od czasu skopiowania treści. Nie miało żadnego znaczenia, czy dana treść przeniesiona została kilka dni czy na przykład kilka sekund po publikacji. Taki stan rzeczy mógł wynikać z faktu, iż Google nie przypisuje specjalnej wartości czasowi indeksacji treści jako wyznacznikowi autorstwa tejże treści.

Co zatem Google bierze pod uwagę ustalając ranking dla tej samej treści w różnych serwisach?

Tu pojawiło się wiele możliwości. Zdecydowałem się sprawdzić jedną z nich, a mianowicie wpływ jakości serwisu (ustalonej na podstawie ilości linków zwrotnych) na jego pozycje w wynikach wyszukiwania.

Założenia testu

W teście brało udział 5 oryginalnych blogów oraz jeden powstały ze skopiowanej treści. Każdy z pięciu blogów znajduje się w Sieci od ponad roku. Prezentują one po kilka artykułów poruszających te same tematy. Dodatkowo, do każdego z nich linkuje od kilku do kilkunastu domen. W dalszej części artykułu będę posługiwać się numerami blogów i odwoływać do wartości z poniższej tabeli.


Wszystkie blogi zostały utworzone na darmowych platformach. Są naszą własnością wykorzystywaną do wewnętrznych testów.

Dla każdego z artykułów sprawdzane były pozycje w Google dla dwóch zapytań:
a) dokładne - tytuł artykułu,
b) ogólne, czyli fraza kluczowa dla danego artykułu, zawarta w tytule.

Dodatkowo, dla wszystkich blogów wybrane zostały 4 hasła ogólne związane z tematyką. Łącznie na koniec testu monitorowanych było 26 słów / fraz kluczowych. Do testów używałem narzędzia WebCEO. Aby uprościć wyliczenia średnich pozycji w przypadku, gdy blog nie znajdował się na daną frazę w pierwszych 30 wynikach wyszukiwania, przypisywano mu pozycję 31.

Najważniejsze spostrzeżenia

W przypadku nowo skopiowanych i zaindeksowanych przez roboty wyszukiwarek treści, obserwuje się stosunkowo wyraźną tendencję – kopiowane treści zajmują wysokie pozycje i wypierają z wyników wyszukiwania treści oryginalne. W większości przypadków jednak po pewnym czasie oryginalne wpisy wracają na „swoje miejsce”. Można powiedzieć, że w momencie zaindeksowania skopiowanej treści przez roboty wyszukiwarki artykuły dostają FSB (tzw. fresh site bonus), który znika po jakimś czasie. Wyniki przeprowadzonego testu nie są jednak wystarczającym poparciem tej tezy. Dlatego też proszę miejcie na uwadze, że w Waszym przypadku Google może zachować się inaczej.

Czy da się zbudować serwis na skopiowanej treści i prześcignąć oryginalne źródła w rankingu Google?

Zanim nowy blog został zauważony przez roboty wyszukiwarek Google, minęło kilka dni i kilka odnośników...

Już po trzech dniach (zielony punkt na powyższym wykresie) od utworzenia nowej strony i skopiowaniu kilku artykułów, blog zaczął pojawiać się w pierwszej 30 wyników wyszukiwania dla niektórych haseł. Po dwóch tygodniach (niebieski punkt na wykresie) na pierwszych 3 stronach wyników wyszukiwania pojawiało się już 65% z 20 monitorowanych wtedy fraz, a 40% z nich znajdowało się w top 5. Następnym rekordem (punkt czarny) było 50% z monitorowanych 20 haseł w top 10 i 45% w top 5. Kolejne dni to nieduże wahania pozycji.

Jak widać z powyższego wykresu, pomimo faktu budowania serwisu wyłącznie na skopiowanej treści, udało się uzyskać dość dobre pozycje dla wybranych fraz.


W kolejnych dwóch miesiącach blog z duplikacją treści zawierał już wszystkie artykuły, dlatego też monitorowanych było 26 słów kluczowych. Wyniki średnich pozycji możecie zobaczyć na powyższej ilustracji, gdzie widać, iż serwis z tygodnia na tydzień notuje spadki średnich pozycji, aby na koniec testu zajmować ostatnią pozycję wśród blogów biorących udział w eksperymencie.

Dobrze, ale jak to się ma do pojedynczego wpisu?

Ktoś pewnie powie, że średnia pozycja z 26 fraz daje zbyt ogólny zarys całej sytuacji, dlatego też poniżej znajdziecie dwa wykresy, przedstawiające średnie pozycje mierzone dla konkretnych artykułów.


Jak widać, w tym przypadku na początku zduplikowany artykuł zajmował średnią 24 pozycję (na podstawie dwóch fraz) w rankingu Google, aby po kilku dniach zamienić się z miejscami z wpisem oryginalnym. Po niecałym miesiącu pozycje artykułów ponownie zamieniły się miejscami, a oryginalny wpis zaczął zajmować jeszcze lepsze pozycje niż na początku.

Po przeanalizowaniu pozycji dla kilku artykułów stwierdziłem, że dobrym pomysłem będzie skopiowanie treści z serwisu niewykorzystywanego do tej pory w moim teście.

Tak, miałem w zanadrzu jeszcze jeden blog o tej samej tematyce, z roczną historią i 12 linkującymi domenami :)


Podobnie jak w pierwszym przypadku, również i tutaj widać podobną tendencję. Zduplikowany wpis już po kilku dniach od publikacji zamienił się miejscami z oryginalnym tekstem. Przez długi okres skopiowany wpis miał się o wiele lepiej w wynikach wyszukiwania Google, jednak ostatecznie spadł poza top 30.

Teraz kilka odpowiedzi na nurtujące Was pytania…

No właśnie - czy fakt późniejszej indeksacji artykułu na naszej stronie może spowodować, że nasz artykuł będzie traktowany jako duplikacja treści?

Tak, osobiście uważam, iż jest to jeden z czynników (jednak nie jest on najbardziej istotny), jakie Google bierze pod uwagę przy ustalaniu autorstwa treści, dlatego też powinniśmy zadbać o jak najszybszą indeksację naszych wpisów.

Co dzieje się w przypadku, gdy nasz artykuł zostanie skopiowany przez serwis lepszej jakości?

W przypadku naprawdę dobrych jakościowo serwisów jest duże prawdopodobieństwo, że nasz wpis będzie znajdował się niżej w wynikach wyszukiwania. Jeśli artykuł został skradziony to sugeruję zgłosić DMCA, czyli poinformować Google o kradzieży naszej własności. 

Co możemy zrobić, aby pomóc Google w przyporządkowaniu nam autorstwa danej treści? 

Authorship, czyli połączenie swojego profilu na Google+ z tekstami, które tworzymy (szczegóły implementacji znajdziecie tutaj). Biorąc pod uwagę kierunek, w którym zmierza Google, moim zdaniem Authorship jest obowiązkowy. Niewątpliwie pomaga on robotom wyszukiwarek określić autora danej treści, ale również ma pozytywny wpływ na CTR. W Sieci można znaleźć również wiele ciekawych informacji na temat tego elementu i jego wpływu na wyniki w SERPach.

Podlinkowanie wpisu ze strony głównej w celu szybszej indeksacji. Pewnie dla wszystkich z Was jest oczywiste, że w momencie publikacji wpisu ląduje on na stronie głównej. Co jednak w przypadku, gdy posiadamy popularny serwis / stronę firmową, a blog jest jedynie dodatkiem? Roboty wyszukiwarek mogą wtedy rzadziej zaglądać na nasz blog i tym samym wolniej indeksować wpisy. Dlatego też warto dodać odnośniki wraz z zajawkami ostatnich wpisów na stronie głównej serwisu tak, aby jak najszybciej poinformować Google o nowej treści.

Podzielenie się wpisem w serwisach społecznościowych Twitter / Facebook / Google+ i… Z racji, iż serwisy społecznościowe nabierają większego znaczenia w działaniach SEO, obowiązkowym elementem staje się dzielenie najnowszymi wpisami z naszymi fanami właśnie poprzez te serwisy. Informacja taka może być dodatkowym sygnałem dla Google, potwierdzającym autorstwo naszego artykułu i może pomóc w szybszej indeksacji tej treści.

Podsumowanie

Kilka tygodni po zakończeniu testu, blog zawierający zduplikowaną treść znajduje się na ostatnim miejscu spośród wszystkich 6 serwisów. Sytuacja ta dotyczy zarówno haseł ogólnych dla testowanej tematyki, jak i tych dla konkretnych artykułów. Konfrontując wyniki testu z tym, co do tej pory wiem o duplikacji treści mogę powiedzieć, iż Google coraz lepiej radzi sobie z rozpoznawaniem faktycznego autora treści. Niestety, pomimo faktu, że w naszym serwisie znajduje się oryginalna treść, nie sprawi to, że będziemy pojawiać się najwyżej w wynikach wyszukiwania. Duże znaczenia ma tutaj jakość danego serwisu, dlatego też bardzo często zdarzają się sytuacje, w których lepszy serwis wyprzedzi nas w SERP’ach. Niestety, jak widać w przeprowadzonym teście, 49 linkujących domen nie wystarczyło, by utrzymać stabilną pozycję.
Ponadto, wychodzę z założenia, iż Google zwraca uwagę na to, jakie są proporcje zduplikowanej treści do treści unikatowej znajdującej się w naszym serwisie. W momencie, kiedy ilość DC przekracza pewien poziom, serwis traci „w oczach” robotów wyszukiwarek i tym samym zajmuje niższe pozycje.

Zobacz również inne artykuły z cyklu:

--
Mateusz Rzetecki, SEO Specialist w Bluerank

26 sierpnia 2013

"Twoja reklama została odrzucona"

Czyli o co chodzi w zasadach reklamowych Google AdWords?

Zasady reklamowe Google AdWords można opisać za pomocą dwóch, z pozoru przeciwstawnych, określeń - po pierwsze, są bardzo szczegółowe, po drugie - bardzo niejednoznaczne. Ten i kilka innych czynników, dość skutecznie utrudniają zarządzanie reklamami w kampaniach Google Adwords.

Dlaczego odrzucają i co można na to poradzić?

Najbardziej popularnym powodem odrzucania reklam jest użycie zastrzeżonego znaku towarowego. Jest to niezwykle uciążliwa kwestia, szczególnie dla osób zarządzających dużymi kampaniami sklepów internetowych, które oferują dużą ilość produktów różnych marek. Najbardziej problemowe są zastrzeżone znaki towarowe, które nie są neologizmami, składają się ze słów często używanych w języku codziennym.



Są również takie brandy, o których wiadomo, że są zastrzeżone i reklama z nimi na pewno zostanie odrzucona. Należą do nich popularne marki odzieżowe (jak Adidas czy Nike) oraz produkty z branży RTV i AGD (m.in. Samsung, Apple). Zastrzegane są również mniej znane brandy (np.Iberohotel).


Najlepszym i najbardziej pewnym sposobem na możliwość używania znaku towarowego w tekście reklamy, jest wystosowanie odpowiedniej prośby do właściciela znaku towarowego. Właściciel w obszernym formularzu (poniżej jego fragment) musi - przede wszystkim - podać ID konta, któremu takiej zgody udziela.


Często my sami - jako agencja - doradzamy klientowi, aby zastrzegł swój znak towarowy. Uwaga – trzeba jednak pamiętać w takim przypadku, aby od razu pozwolić… samemu sobie na jego używanie. Podczas zastrzegania znaku trzeba wymienić wszystkie konta, którym zezwalamy na używanie znaku towarowego.

W wynikach wyszukiwania Google zauważalny jest czasem inny sposób na rozwiązanie problemu ze znakami towarowymi. Reklamodawcy używają znaku towarowego w wyświetlanym adresie URL linków sponsorowanych. Oczywiście sposób nie jest doskonały choćby ze względu na ograniczoną ilość miejsca - w linii adresu musi się przede wszystkim pojawić domena zgodna ze stroną docelową reklamy. Czasami więc nie starcza miejsca na wpisanie tam znaku towarowego.



Inną możliwością jest używanie funkcji dynamicznego nagłówka (KIT). Jeżeli na liście słów kluczowych mamy frazy ze znakami towarowymi, np. „buty Adidas” istnieje szansa, że użytkownikowi wyświetli się w nagłówku reklamy właśnie ten znak towarowy. Nie jest to jednak rozwiązanie, które można stosować przez długi czas, ponieważ taka reklama jest również obarczona ryzykiem odrzucenia.

Są też odrzucenia przydatne!

Innym częstym, ale zarazem najbardziej przydatnym, powodem odrzucenia reklam jest niedziałający docelowy URL. Kiedy przypadkowo wpiszemy bądź wkleimy adres docelowy z literówką lub zapomnimy (co zdarza się czasami i klientom i PPC Managerom), że landing page jest czasowy – Google AdWords nam o tym przypomni. Gdy odkryją, że reklama prowadzi do strony docelowej z błędem lub do strony, która nie istnieje – odrzucą reklamę, blokując jednocześnie jej wyświetlanie. Pozwala to nam uniknąć niepotrzebnych kliknięć i generowania bezsensownych kosztów.

Aktualizacja zasad Google AdWords

Konieczne jest ciągłe śledzenie aktualizacji zasad w Google AdWords. Bardzo często dotyczą one tylko jednego kraju. Są również bardzo szczegółowe. Nawet, jeżeli teraz nie dotyczą żadnej z naszych reklam, może się to w każdej chwili zmienić. Poniżej najciekawsze aktualizacje z ostatnich kilku miesięcy...
  • Od 29 kwietnia br. zakazane jest promowanie produktów wytwarzanych z kości chronionych zwierząt, tj. słonia, mamuta, kaszalota i morsa.
  • Od lipca br. są odrzucane reklamy, w tekście których użyty został numer telefonu; do tego celu służy funkcja rozszerzenia połączeń.
  • Od 20 sierpnia nie będzie można używać reklam graficznych z czarnym, białym lub przezroczystym tłem ramki.

A co Google boli najbardziej?

Najbardziej drażliwe kwestie dotyczą branży związanej ze zdrowiem i lekami. W zasadach Google AdWords obowiązuje „lista leków na receptę”, których nie można reklamować za pomocą linków sponsorowanych. Lista ta jest wyjątkowo dokładnie „strzeżona”, a konsekwencją reklamowania leków na receptę jest realna groźba zawieszenia konta AdWords, o czym świadczy mail, który można otrzymać od zespołu Gogle...

„Szanowni Państwo,

Ostatnie ostrzeżenie

Dotarła do nas informacja o notorycznym zgłaszaniu przez Państwa reklam naruszających nasze zasady dotyczące opieki zdrowotnej i leków mimo wielokrotnego odrzucania takich reklam.

Prosimy potraktować niniejsze powiadomienie jako ostatnie ostrzeżenie. W razie ponownego zgłoszenia tych reklam albo wyświetlania reklam naruszających nasze zasady nie będziemy w przyszłości wyświetlać żadnych Państwa reklam AdWords, a wszystkie należące do Państwa konta Google AdWords zostaną bezpowrotnie zawieszone.

Prosimy także nie zakładać nowych kont AdWords. Wszelkie nowo utworzone konta zostaną zawieszone.

(…)
Dziękujemy za zrozumienie.

Z poważaniem,
Zespół Google AdWords”

Bardzo ważne jest więc pilnowanie tych kwestii. Nie mają sensu również kilkukrotne prośby o zatwierdzenie reklam. Co jest tutaj ważne, pod uwagę są brane nie tylko same reklamy, ale również strona docelowa i słowa kluczowe. Reklama nie może kierować do strony docelowej, na której (rzekomo lub faktycznie) sprzedawany jest zakazany lek. Google bez żadnych wyjątków nie zezwala na promowanie aptek internetowych i sklepów, które mogą za takie uchodzić. Problemem jest fakt, że Google potrafi zakwalifikować jako aptekę internetową sklep, który wcale nią nie jest. Reklamodawca musi się wtedy „nagimnastykować”, aby dowieść, że nie sprzedaje leków na receptę. Dlaczego tak się dzieje? 
Samo pojawienie się na stronie docelowej reklamy zakazanego słowa (np. w artykule informacyjnym) sprawia, że Google traktuje ją jako stronę apteki internetowej. W takim przypadku trzeba albo usunąć ze strony docelowej problematyczne słowo albo kierować reklamę na inną zakładkę. I tutaj kolejna ważna uwaga – można kierować na stronę oddaloną nawet „o tylko jeden krok” od „zakazanej treści”. Nie może to być jednak strona, z której użytkownik będzie mógł tylko i wyłącznie przejść do problematycznej zakładki. Użytkownik musi mieć wybór.

Gdy mimo wszystko zależy nam na promowaniu usług / produktów z pogranicza profilu apteki internetowej, musimy się również liczyć z ograniczaniem naszej listy słów kluczowych. Zakazane leki na receptę nie mogą być również używane jako frazy kluczowe. Zazwyczaj udaje się umieścić je w konfiguracji kampanii w panelu AdWords, należy jednak być przygotowanym na to, że niemożliwe będzie ich edytowanie – zmiana odmiany czy dopasowania słowa.


Czasami zdarza się tak, że Google „nie zauważy” problematycznej reklamy. Kampania AdWords wymaga jednak ciągłych zmian i optymalizacji (wystarczy, że komunikat reklamowy jest nieaktualny lub konieczna jest zmiana adresu docelowego), a każda, nawet najmniejsza, edycja tekstu reklamowego oznacza, że reklama jest ponownie wysyłana do sprawdzenia, ponieważ w świetle zasad Google AdWords – jest to nowa reklama. Wtedy możemy być pewni, że Google odrzuci nam reklamę, a przy okazji „zajmie się” całą grupą reklam lub nawet całą kampanią, w której znaleziono reklamę niezgodną z zasadami Google.
Na te kwestie powinny być szczególnie uwrażliwione drogerie, sklepy internetowe z kosmetykami oraz kliniki oferujące usługi z zakresu medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej... pomimo, że żadna z nich nie jest apteką internetową!

Dodatkowe utrudnienia? Oczywiście!

Poza nietypowymi zastrzeżonymi znakami towarowymi oraz problemami z definicją apteki internetowej, pojawia się kilka innych utrudnień, które nie do końca pozwalają PPC Managerom na kontrolowanie kwestii odrzucanych reklam.
Tak jak wspomniano wyżej, Google jest bardzo wrażliwy na kwestie związane ze zdrowiem i lekami, dlatego nie pozwala na promowanie pewnych usług. Niestety, czasami automatycznie kwalifikuje słowa użytkowe lub będące nazwami własnymi jako słowa zakazane. Dlatego też należy uważać na nazwy brandów, które mogą się niepotrzebnie kojarzyć np. z narkotykami. Trzeba również mieć się na baczności, gdy chcemy wypromować np. „sok z granatu”, ponieważ według Google jest to chęć sprzedaży broni.
W takim przypadku oczywiście konieczne jest zgłoszenie wyjątku i wysłanie reklamy do ponownego sprawdzenia. W edytorze, gdy podczas wysyłania zmian wyświetlą nam się reklamy, które mogą zostać odrzucone – wystarczy odhaczyć okno „Zgłoś prośbę o wyjątek”.


W panelu AdWords nie jest to jednak zbyt intuicyjna czynność. Po najechaniu na „dymek” zobaczymy  jedynie informację, dlaczego nasza reklama jest odrzucona. Aby zgłosić wyjątek lub poprosić o ponowne sprawdzenie reklamy, musimy sztucznie edytować jej tekst (wystarczy choćby zmiana litery z małej na wielką). Po zapisaniu reklamy będzie ona ponownie sprawdzona przez zespół Google AdWords.

Są to tylko niektóre drażliwe tematy, pojawiające się przy odrzuconych reklamach AdWords. Na oddzielną uwagę zasługują chociażby wszelkie zasady gramatyczne i interpunkcyjne tekstów reklamowych. Wniosek jest taki, że - wbrew pozorom - zarządzanie reklamami w panelu Google AdWords jest bardzo złożonym procesem, którego w żaden sposób nie wolno lekceważyć.

--
Weronika Węglewska - Paid Search Executive w Bluerank

20 sierpnia 2013

Wykorzystaj Google Places i zwiększ swoją widoczność w wyszukiwarce

Tym wpisem chciałbym zapoczątkować cykl artykułów opisujących obsługę i optymalizację wpisów w Miejscach Google.

Od pewnego czasu Google dąży do integracji swoich usług z platformą społecznościową Google+. W maju poprzedniego roku wprowadzono Google+ Lokalnie. Przekonwertowano wtedy wpisy z Google Places na ich odpowiedniki, rozwinięto możliwości sprawdzania ocen (połączenie z serwisem Zagat, sprawdzenie ocen osób z kręgów znajomych) i polepszono obsługę urządzeń mobilnych.

Tworzenie nowego wpisu w Google Places niewiele się zmieniło, a nowe możliwości wynikające z platformy Google+, stworzone są przede wszystkim dla wygody użytkowników. Nadal wymagane są te same podstawowe informacje, a cała weryfikacja profilu trwa do jednego miesiąca.

Panel tworzenia nowego miejsca w Google Places

Na co warto zwrócić uwagę tworząc taki wpis?

Już podczas wypełniania pól warto pomyśleć nad ich optymalizacją. Coroczna analiza Davida Mihma wypunktowuje wszystkie elementy on-site i off-site, na które należy zwrócić uwagę (edycję z 2013 roku znajdziecie tutaj: http://moz.com/local-search-ranking-factors). Przetestowaliśmy te czynniki podczas badania przeprowadzonego w lipcu tego roku. W obszarze badania znalazło się 5 największych polskich miast, wśród których sprawdzaliśmy pierwsze 20 pozycji pojawiających się na hasło „fryzjer”.

Z naszych badań wynika, że nie można określić pojedynczego elementu, który jest najistotniejszy dla pozycji danej strony. W żadnym przypadku wskaźnik korelacji liniowej nie przekraczał 0.35. Analiza statystyczna, w której pogrupowaliśmy te elementy, nie wykazała żeby któraś podgrupa miała istotnie większy wpływ na pozycje niż inne.

Dopiero analiza pełnego zbioru tych wszystkich czynników wyjaśnia pozycję danego wpisu. Należy więc zadbać o to, by wszystkie elementy strony Google+ Lokalnie, zostały wykonane jak najlepiej. W szczególności należy:

  • Wybrać odpowiednią kategorię do profilu działalności. W przeprowadzonym badaniu w 98 przypadkach na 100, kategoria odpowiadała zapytaniu.
  • Pamiętać o odpowiednich danych teleadresowych firmy. Firma powinna posiadać siedzibę w miejscu, z którego pochodzi zapytanie do wyszukiwarki.
  • We wszystkich przypadkach firmy posiadały swoją stronę internetową, która weryfikowała informacje zawarte w Google Places. Warto prowadzić więc działania w Internecie, które wykraczają poza profil na mapach.
  • Warto dodać zdjęcie do profilu firmy.
  • Istotny jest jak najlepszy opis. Dobrze, jeśli pojawią się w nim frazy kluczowe, które opisują naszą działalność.
Negatywne komentarze nie mają wpływu na pozycje, istotne natomiast mogą być z punktu widzenia konwersji. Ponadto, słowa kluczowe pojawiające się w komentarzach dodatkowo wpływają na widoczność strony.

Dlaczego Google+ Lokalnie?

Wyszukiwanie lokalne zdobywa coraz większą popularność i staje się istotnym elementem walki o klienta (według Google 20% zapytań do wyszukiwarki związana jest z daną lokalizacją). Przeprowadzone przez nas badanie jednoznacznie wskazuje na wzrostową tendencje takiego sposobu wyszukiwania. Jednocześnie zauważa się coraz większą segmentację rynku w obrębie jednego  miasta – duża część zapytań dotyczy bowiem już nie - ogólnie - miasta, a jego konkretnej dzielnicy. Warto więc dotrzeć do klienta, który jest blisko nas prowadząc działania SEO - zarówno lokalnie, jak i globalnie.

Wzrost popularności wyszukiwania lokalnego


--
Maciej Wicenciak, Junior Link Building Specialist

14 sierpnia 2013

Dostosowywanie stawek AdWords w Google Analytics

Od zeszłego miesiąca, dzięki ulepszonej integracji AdWords i Analytics, użytkownicy obu tych narzędzi mają zdecydowanie ułatwioną pracę. Google jednak nie spoczywa na laurach i pod koniec lipca postawił zrobić kolejny krok ku jeszcze lepszemu połączeniu swoich projektów. Do interfejsu Google Analytics wprowadził raport dostosowywania stawek, do tej pory widoczny jedynie w aplikacji AdWords.



Dodanie raportu dostosowywania stawek, ułatwiło dostęp do danych na temat ustawień danej kampanii. Daje to dodatkowe opcje wglądu w dane oraz lepszy obraz ROI, co może być istotne podczas podejmowania kluczowych działań w celu jak najlepszej optymalizacji kampanii AdWords.


Niestety, dostosowywanie stawek dostępne jest tylko jako odrębny raport i nie możemy go wybrać jako danej, czy wymiaru podczas tworzenia raportu niestandardowego. Umożliwiłoby to dowolną segmentację ciekawych danych i jeszcze lepszy pomiar efektywności ulepszonych kampanii. Mamy nadzieję, że zespoły Google odpowiedzialne za AdWords i Analyticsa w najbliższej przyszłości nie będą się nudzić i już niedługo taka funkcjonalność będzie dostępna!

--
Maciek Stanasiuk, Junior Web Analyst w Bluerank